The American Trip - part 11 - Las Vegas

Przypominam sobie zabawną dla mnie historię, gdy siedziałam w hotelowym lobby i rozmawiałam z kumpelą na Facebooku. Normalna gadka, co tam jak tam, te sprawy. Mówię jej, że mam kac Vegas. Pyta mnie - a gdzie Ty właściwie jesteś teraz? 
- W Las Vegas - odpowiadam.
Nie wierzyła, że mówię serio. 
;)

Freemont Experince Street - to tu spędziłyśmy nasz pierwszy wieczór w LV.

Kiedy w nocy zbliżałyśmy się do Fabulous Las Vegas, nie wierzyłyśmy własnym oczom. Na trasie nie da się go przeoczyć, świeci się jak miliony monet. Kusi. Olśniewa. Zniewala. Hipnotyzuje. 
Stolica hazardu pośrodku pustyni. Największe stężenie blasku i kiczu na centymetr kwadratowy. Luksusowe hotele, przepych, blichtr, splendor. Takie właśnie jest Las Vegas. Dokładnie takie jak sobie wyobrażałyśmy. Nie wzięłyśmy ślubu i nie rozbiłyśmy kasyna, za to naszych głów kac Vegas nie ominął. 
Tutaj jest wszystko - nowojorski Manhattan, rzymska fontanna di Trevi, wieża Eiffla, pałac Disney'a, piramidy. Nie mogę już powiedzieć, że jeszcze nie byłam w Wenecji - kanały i pływające po nich gondole też są w LV, choć wcale mnie to nie odwiodło od pomysłu, by w przyszłym roku do Włoch zawitać. 
Za dnia to wszystko robiło niesamowite wrażenie, a po zmierzchu wręcz kopara opadała. Times Square to przy tym pikuś. Ulice iskrzące się światłami, neony, oświetlenie futurystycznych budynków, ale i tajemniczych budowli wyjętych niczym ze starożytności. MAX! 

Tu każdy może poczuć się jak gwiazda, jak milioner - i tak poczułyśmy się i my. Mieszkałyśmy w najstarszej części miasta w hotelu Plaza tuż przy Freemont Experience Street. Do ścisłego centrum daleko jednak nie miałyśmy. 




Tu przechodzimy się za dnia, a bawimy w nocy! Bellagio! :)
Tak. To jest jedna ze słynnych kaplic. 
Zwiedzanie centrum w strasznym ukropie okazało się dla nas bardzo owocne. Na ulicach pełno jest tzw. ulotkarzy i naganiaczy. Jeden z takich ziomków zaoferował nam wejściówki na imprezę w Hyde - klubie znajdującym się w najbardziej luksusowym hotelu w mieście (ale i jednym z najbardziej znanym na świecie) - Bellagio. Z czystej uprzejmości dałyśmy mu tipa - całe dwa dolce. Za nas trzy.  To się nazywa biznes. 

Trochę w Egipcie ;)
Trochę w Rzymie ;)
I ulubiony futurystyczny budynek obfotografowany przez Julię z każdej strony :)

Vipowski stolik, cudowne fontannowe show widziane z totalnie innej perspektywy, drinki za darmo, zabawa do białego rana...
Budzimy się z prawdziwym kacem - Kac Vegas to nie przelewki.
Ale co było w Las Vegas... Zostaje w Las Vegas!



No ale fotek nie poszczędzimy ... ;)
Kolejnego wieczora już jesteśmy w samolocie. 
Wracamy na wschodnie wybrzeże - Nowy Yorku, nadlatujemy! :)

Xoxo,
Ola


0 komentarze:

Prześlij komentarz