The American Trip - part 6 - KEY WEST

Choć z imprezy wróciłyśmy po 3, pobudka po 7 nie okazała się żadnym problemem. Trochę głupio, że się nie przygotowałyśmy - Olka nie wzięła aparatu (no, po niego się wróciłyśmy), ale kabla do GPS'a zapomniałyśmy...

To jadymy! Na pałę, że tak to ujmiemy. Trochę się zagubiłyśmy przy wyjeździe z Miami, ale potem droga była prosta jak drut, więc zgubić się nie było jak, bo woda z jednej, woda z drugiej strony i tak dla urozmaicenia - crocodilles crossing.


Mapa z  gazety? Nie da się? DA :D

4 godziny jazdy prostą drogą męczy, ale spójrzcie tylko co czekało nas na trasie …










Na przemian z cudnymi widokami, podziwiałyśmy też billboardy lokalnych przedsiębiorstw. Na początku Sandals Outlet oferował 3 koszulki za 10$. Im dalej na południe, tym lepsza okazja - 4 koszulki za 10$. Ola obiecała zasponsorować T-shirty, ale tylko kiedy ubijemy dealu 5 za 10 baksów. Niestety kontynentalna część Stanów się skończyła, więc jak koszulek nie było, tak nie ma. Trzeba chyba wylądować na Kubie - może tam znajdziemy kolejny zamorski oddział tej oryginalej sieciówki?





Kiedy dotarłyśmy do celu byłyśmy zachwycone, bo Key West okazał się przeuroczym miasteczkiem, w którym ludzie stoją grzecznie w kolejce żeby zrobić sobie zdjęcie, koguty i kury chodzą po ulicach, lokalne jedzenie jest tanie i pyszne, w przystani cumuje największy prom, który widziałyśmy w życiu, a w porcie pływają ogromne i bliżej niezidentyfikowane ryby. To tu swój dom miał Hemingway i jego sześciopalczasty kot. Miejsce klimatyczne na maxa.










Powrót nie był najprzyjemniejszą częścią dnia, ale za to w Miami czekała nas kolejna szalona noc. Pijemy extremely huge margaritę, mamy prawdziwy dancing in the rain, zdzieramy gardła przy Avicii.


Kolejny dzień to tylko plaża, bo…next stop - SAN FRANCISCO!
Podbijamy zachodnie wybrzeże! :)

Xoxo,
Ol, Jul & Lu


0 komentarze:

Prześlij komentarz