The Netherlands and Belgium Trip - Part 4 - Antwerpia

Dziś natchnął mnie uwodzący głos Jilian Banks, którą często puszczam sobie podczas tych wieczorów, gdy mój mózg paruje, a nic nie zapowiada, że jutro będzie lepiej. Siła i sensualność jej głosu oraz czasem raczej nieporywająca i monotonna linia muzyczna, wprowadzają mnie w pewien trans. Uruchamiają się wspomnienia. Głowa choć przed chwilą była przepełniona skomplikowanymi meandrami myśli, odpoczywa. Ta ciężkość już nie ma znaczenia - wszystko wyparowuje razem z kojącą mnie muzyką.  
Bo czasem tak właśnie jest - coś w muzyce scala nas z artystą. Może to teksty, które wydają się być jak "Soundtrack of my life", może coś innego - nie wiem. Coś łączy mnie z Banks. I pomimo, że uwielbiałam ją już i wcześniej, to moje serce zdobyła dzięki swojemu występowi na Openerze w tym roku. Skromna, a jednocześnie mroczna. Delikatna, a jednocześnie silna. Stałam przed nią pod samą sceną, trawa drżała pod podeszwami, a moje serce dudniło w rytm przesterowanych basów. 

Moje serce podbiło też kolejne miasto na naszej trasie. I choć Antwerpia niewiele ma wspólnego z Banks,  to poziom szumienia w głowie miałam podobny. 

Kto by się za nimi nie obejrzał - nie było takiego!
Pobudka po hucznym finiszu dnia poprzedniego, była wyjątkową torturą. Zwlekłyśmy się z łóżek mając wrażenie, że poprzedni wieczór jeszcze się nie zakończył. 

Może i dla nas to dziwne, ale Holendrzy naprawdę posypują tym kanapki. 
Powolne śniadanie w hostelu, szybka kawa na dworcu, biegiem na pociąg i już zaraz byłyśmy w Beligii! Nie zdążyłyśmy jeszcze się naplotkować z rana, a już wysiadłyśmy na stacji kolejowej w Anwerpii, gdzie wszystkie trzy zbierałyśmy szczęki z podłogi. 

Najpiękniejsza stacja kolejowa w Europie - I swear!

Tak, tak - jestem wielką fanką Dworca Głównego w Antwerpii!

Miszcze w selfie a jak! 
Pogoda zgotowała nam cudowną niespodziankę i choć raz było słonecznie, a raz niebo zasłaniały ciemne chmury, to nie spadła na nas ani jedna kropla deszczu! Miałyśmy więc idealne warunki, by szwędać się po największym mieście portowym Belgii.

Pan Rubens nadzoruje katedrę 


Stary rynek Antwerpii
Z tym Panem to mamy całą serię - włoski stalker! :D
Aś piękna! <3 :) 
Anwerpia zasłynęła w Europie i na świecie nie tylko dzięki handlowi morskiemu, ale także dzięki diamentom. A jak śpiewała Marilyn -  "diamons are girl's best friends" - nie mogło się nam więc tam nie podobać! :)
Kiedy dodamy jeszcze do tego to, że Antwerpia, ku memu wielkiemu zdzwieniu, wręcz kipi modą niczym Paryż, stwierdziłyśmy zgodnie - godne z niej miasto!



Museum aan de Stroom - MAS

Cały dzień spędziłyśmy na maszerowaniu od jednego miejsca do drugiego. Moja kostka niestety trochę bardziej odmawiała posłuszeństwa niżbym sobie tego życzyła, a apteczna opaska chyba narobiła więcej szkody niż pożytku. I choć pokochałam Antwerpię od pierwszego wejrzenia, to rzeczona kostka usilnie przeszkadzała mi w pełnym eksplorowaniu i cieszeniu się miastem. 
Wprawdzie wszystko robiłyśmy na spokojnie i bez pośpiechu, to ból związany z, jak się dopiero w Polsce okazało, naderwaniem torebki stawowej, był nie do zniesienia.  



I znowu ta przepiękna stacja kolejowa! <3
Po całym dniu człapania usiąść na chwilę w miniaturowym parku botanicznym? Bezcenne! :)

Nocleg u Barta - naszego drugiego hosta na trasie, zaliczyłyśmy jako może i niezbyt ciepły jeśli chodzi o warunki, ale zdecydowanie serdeczny i przyjazny jeśli chodzi o samego przyjęcie. Po raz kolejny przekonałyśmy się jak bardzo otwarci i ufni mogą być ludzie.

I chwała, że tacy na świecie jeszcze istnieją!

Hm.
To kto pamięta gdzie pojechałyśmy dalej?

Do poczytania!

Xoxo,
Ola




0 komentarze:

Prześlij komentarz