The American Trip – NYC part 1!

Dawno nas tu nie było, ale kto śledzi FB ten wie – nasza podróż idzie pełną parą! Mamy za sobą wizyty w Nowym Jorku, Sea Isle City, Atlantic City, Philadelphii, Washingtonie, Miami, Key West i San Francisco. Tego posta przygotowujemy w drodze do Los Angeles – jedziemy właśnie Highway One, zwaną też Pacyfic Coast Highway. Lucy prowadzi, Julia nawiguje, a Ola robi dokumentację fotograficzną. Wszystkie trzy razem podziwiamy widoki, bo trasa wzdłuż wybrzeża, choć to dłuższa niż tradycyjnie wybierana przez Amerykanów droga przez Kalifornię, jest cu-dow-na! Auto też mamy niczego sobie (ktoś tu umie ładnie mrugać oczkami), więc suniemy gładko po autostradzie.  Śmieję się sama do siebie, że potrafię pisać bez patrzenia na klawiaturę, bo jednocześnie mogę podziwiać te piorunujące widoki. Poszarpane skałami wybrzeże Pacyfiku, szum oceanu, piasek, góry, zawijasy, doliny, a to palma, a to eukaliptus, a to sekwoja, a to chmurki niczym z waty cukrowej <omamożyćnieumierać>.

Tu jeszcze wspomnienia z NYC - Strawberry Fields Forever!
I wiecie co?

Warto było harować jak woły, warto było się nacierpieć. Podróż wynagradza nam wszystko! Przygód mamy co nie miara. Każde miasto jest tak totalnie inne, że aż trudno nam je ze sobą porównać. Na każde z miast mamy swoje własne określenia, co do których bezsprzecznie  zgadzamy się wszystkie trzy. Nowy York – to jak już wiecie, nasza ukochana betonowa dżungla.  Sea Isle City jest przeuroczo turystyczne. Atlantic City to kasynowe i lekko bamberskie miasteczko, a Philadelphia jest taka przyjemna i historyczna. Washington jest natomiast monumentalny i muzealny. Na zawsze w pamięci (choć z małymi lukami) pozostanie nam krejzolskie i imprezowe Miami, więc niesamowicie przyjazne i multikulturalne San Francisco, idealne wręcz było na odpoczynek.


Co by jednak porządku było zadość, musimy wrócić do początku – do 6 września i do NYC. To stąd uderzałyśmy do stanu New Jersey, by odpocząć trzy noce u Lucy (ehe, taaaa pewnie nawet i wy w to nie wierzycie) w jej studenckim i klimatycznym domku nad zatoką. Tym razem Nowy York potraktowałyśmy spokojnie, bez pośpiechu. Mieszkałyśmy tuż obok głównego wejścia do Central Parku, więc sporą część dnia spędziłyśmy leżąc albo na trawie albo na kamolcach. Obserwowałyśmy Nowojorczyków, zjadłyśmy przepyszną kolację i uczciłyśmy koniec naszej pracy drinkiem na Manhattanie. Wiemy już, co zrobić żeby dostać się do najlepszej szkoły dziennikarskiej na świecie - trafiłyśmy idealnie na spotkanie organizacyjne dla kandydatów. Widziałyśmy prace Warhola, Picasso, Rubensteina, Pollocka, Moneta, Klimta w jednym z najsłynniejszych muzeów sztuki współczesnej  – MoMA. Wspaniały początek, czyż nie?

Generalnie cała nasza podróż jest wręcz nie do opisania, więc mamy nadzieję, że zdjęcia oddadzą klimat tego,  co właśnie przeżywamy.

Główny środek transportu po Central Parku - albo jeździsz na rowerze albo biegasz ;)
Cudowna para podczas swojej sesji ślubnej.
Siedzimy na kamolcach - kapliczka pusta. Schodzimy z kamolców - ŚLUB! Na naszych oczach powiedzieli sobie YES, YES, YES! :) 
Tu wszyscy się uśmiechają
Tak jak my, tak i one wygrzewały się w Central Parku!

Pure happiness!
Awwww! CIARKI! Weszłyśmy do naszej szkoły - COLUMBIA UNIVERSITY!


Jak już tu będziemy studiować, wykupimy sobie stałą wejściówkę do MoMA :)
Kto pierwszy zgadnie co to za obraz? Pocztówka ze Stanów czeka!
Chyba znane wszystkim Puszki Campbella
One też się zastanawiają - co autor miał na myśli, hm?
Inspiracja do sukienki Yves Saint Laurent - wygooglujcie! 






Nasz wieczorny spacer po Lincoln Square
Xoxo,
Ol & Jul

PS. Kolejne 4 posty już przygotowane, teraz tylko wybrać zdjęcia i dzielić się z Wami naszymi wspomnieniami!

2 komentarze:

  1. Stawiam na "Lilie Wodne" Moneta, choć średnio mi się to kojarzy, że to może być to...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawo Ann! Dawaj adres na unitedstatesoflife@gmail.com :)

      Usuń