O Amsterdamie krążą takie historie, że jak to zwykle mówię - „olaboga!”.
Rozpusta niczym w piosence koka, hera, hasz, lsd - z przewagą tego przedostatniego. Generalnie wolność przeplatana zapachem trawy. Legalne związki homoseksualne. Czerwone latarnie, prostytucja i sex paradise...
Hola, hola to wcale nie tak!
Od tej chwilii Amsterdam kojarzyć mi się już będzie - okej, może i z wyjątkowo liberalnym prawem narkotykowym - ale również z otwartością, tolerancją, przyjaznymi ludźmi, półksiężycowymi rzecznymi kanałami, iskrzącymi się w wodzie refleksami, cudownie krzywymi kamieniczkami i jakby to głupio nie brzmiało - przytulnością. Bo Amsterdam właśnie taki jest, że aż ciepło się robi na sercu. I rowery, wszędzie rowery! I tulipany, choć akurat to nie był czas dla tulipanów.
To jak to wszystko się potoczyło w czasie jednego wieczora i dwóch pełnych dni spędzonych w stolicy?
Po wypiciu Duvel'a - belgijskiego piwka (sic!, podziwiaj w poprzednim poście :D), udałyśmy się na spotkanie z naszym pierwszym hostem. Koen okazał się bardzo miłym facetem, który nie tylko dał nam do dyspozycji własny pokój, ale też obdarzył nas niesamowitym zaufaniem przekazując nam klucze do mieszkania. Co warte podkreślenia to oczywiście okna w jego lokum. Jak wszędzie - wielkie, bez firanek, na widoku, bez wstydu.
Shameless selfie przed wyjściem :) |
O poranku obudziły nas zimne nosy i chęć wypicia gorącej herbaty. Szybki prysznic i w drogę! Pierwszy stop - polecona przez hosta i położona nieopodal jego mieszkania kawiarnia White Label Coffee. W sam raz na rozbudzenie zapachem świeżo palonych ziaren i świeżych wypieków. Doskonała kawa, klimatyczne miejsce - kolejny raz nasz host wiedział, co kawoholiczki lubią najbardziej.
Must-try dla kawoszy |
Po porządnej dawce cappuccino na podwójnym espresso uderzamy do dzielnicy muzealnej. Poranek jest chłodny, siąpi deszcz, więc warunki idealne by wślizgnąć się pod dach i liznąć trochę sztuki.
I to nie byle jakiej, tylko tej wielkiego formatu. Zdecydowałyśmy się obczaić Rijksmuseum, czyli muzeum narodowe. Ogromne, z wieloma cennymi obrazami, rzeźbami, grafikami, fotografiami, a nawet sztuką użytkową i uwaga - modą. Bez kitu, czego tam nie było.
Już od wejścia uwagę przykuwa oryginalne wnętrze dziedzińca. Szklany dach, lakierowane kamienne podłogi, w których światło odbija się i rozbiega w kierunku ciepłych ceglanych fasad, no bajka! Polecam oblukać tutaj.
A na placu przed Rijksmuseum? Słynne Iamsterdam :) |
Niektóre ekspozycje wręcz powalają na kolana (mnie przez dokuczającą stopę w szczególności :D), niektóre wieją nudą, ale i tak warto było wydać te 15 euro i się ukulturalnić przez kilka dobrych godzin.
Nie dość, że mogłam podziwiać sztukę, to jeszcze mogłam oddać się mojej ukochanej rozrywce - obserwowaniu zachowania ludzi w muzeum. Tak jak i robiłam to w MoMie ;) |
Na mnie wrażenie wywarł niesamowity wręcz korytarz Galerii Honoru, który przechodzi płynnie w przestronną salę. To właśnie w niej zgromadziło się chyba najwięcej ludzi - w tym ogromnym pokoju wszyscy przyszli oglądać słynną "Straż Nocną”. Pominę fakt, że się pogubiłyśmy wśród denerwującej fali turystów, ale przecież tego dnia też nimi byłyśmy... Whatever.
No no Rembrandt się spisał! |
Akuku! To ten napis da się sfotografować w całości?! |
True. |
Szare niebo wszędzie! ;< |
Po drugiej stronie targ kwiatowy - niestety już zamknięty |
Kierujemy się w stronę placu Dam, gdzie tuż obok gotyckiego Nowego Kościoła stoi siedemnastowieczny pałac królewski, który w początkowych założeniach miał być ratuszem, a tuż obok znajduje się wyjątkowo paskudny obelisk upamiętniający walki z czasów II wojny światowej. Przysiadamy na chwilę na schodkach i od Lecha, litewskiego globtrotera spod ciemnej gwiazdy, dowiadujemy się, że miejscowi nazywają wspomniany obelisk białym, że to tak delikatnie ujmę, przyrodzeniem męskim. Generalnie eklektyzm bije po oczach. Naciapane tam wszystko jak nigdzie indziej. Aż nie pokażę jak wyglądało to wszystko, a co!
Żegnamy Lecha, który usilnie próbował nas namówić do skosztowania wódki, którą właśnie zawinął ze sklepu (zapewniał, że łatwiej ukraść wódkę niż piwo, bo ochroniarz nie zdąży dobiec - aha) i w promieniach zachodzącego słońca idziemy w stronę stacji kolejowej. Spieszymy się do mieszkania, bo umówiłyśmy się z hostem, że przygotujemy kolację.
Prawda jest taka, że on czekał na kolację, a my na wino... ;)
No przecież <3 |
Centraal Station |
Miszczunie w selfie, a jak. |
No to do poczytania kolejnej amsterdamowej części naszego tripa!
Ola
I się w końcu doczekałam! Baaardzo fajnie napisane i piękne zdjęcia. Niech mi ktoś powie, że Europa nie jest piękna i magiczna...
OdpowiedzUsuńNo rzeczywiście, doczekałaś się :) I to nawet dwóch wpisów w jeden dzień :)
UsuńCo do Europy, to uh. Tyle świata już widziałam, a w samej Europie jest jeszcze tyyyyle miejsca, które są dla mnie totalnie egzotyczne! Trzeba to zmienić, o.
Też mam takie postanowienie. Czekam na wspomnienia z Węgier i Tajlandii :)
OdpowiedzUsuń